Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

siała jednak czuć się obrażona, bo w tej kartce prosiła, aby dziś do niej zatelefonował.
Kilkakrotnie chwytał Otocki za słuchawkę, lecz kładł ją z powrotem, aby zbyt wczesnym dzwonieniem, nie przerwać snu kochanki.
Wreszcie, gdy wybiła jedenasta — o tej godzinie dla wszystkich pięknych kobiet w Warszawie zaczyna się ranek — zdecydował się — i wymienił numer.
Słyszy głos Very.
— Hallo...
— To ja, pani Vero, ośmieliłem się...
Śmiech zabrzmiał na drugim końcu telefonicznego drutu.
— Poznaję, poznaję... Ale czemu tak oficjalnie?
— Nie wiem...
— Możemy rozmawiać swobodnie! Jestem sama w pokoju! Co, wyspałeś się?
— Och, Vero! Wstydzę się strasznie...
— Niema czego!... Tylko na drugi raz proszę być dla dam uprzejmiejszy! Ja zato, dziś nie spałem prawie całą noc...
— Cóż się stało?
— Wyobraź sobie, zakradli się do mieszkania złodzieje...
— Złodzieje?
— Tak! Wyłamali szufladkę od biurka, gdzie przechowuję pieniądze...
— Ależ, okropne...
— Na szczęście obudził mnie hałas. Zerwałam się z łóżka, dając parę wystrzałów na oślep...

— Wystrzałów?

137