Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

pustych pudełek po papierosach, kilka drobnych kamieni, rzuconych, jakby na urągowisko...
— Boże! Cóż to znaczy?
Otocki rozszerzonemi ze zdziwienia oczami patrzył na te „skarby“ — i nic nie rozumiał.
— Pani tylko.... to... — mało mu się nie wyrwało — od napaści chroni?
Ale ona z zaczerwienioną z gniewu twarzą, zawołała w jego stronę.
— Proszę natychmiast się przyznać!
— Do czegóż mam się przyznać?
— Niech pan nie udaje!
— Ja! — coraz większe zdumienie ogarniało Otockiego.
W oczach dziewczyny migotały złe błyski, mówiła, twardo, zawzięcie, podkreślając swe słowa uderzeniami ręki w stół.
— Włożyłam do tej walizki dokumenty i biżuterję, odnajduję jakieś śmiecie... Co pan zrobił z papierami i klejnotami?
— Ależ, zapewniam...
— Kłamstwo!
Otocki przeraził się nie na żarty. Ładna historja. Warjatka, albo szantażystka. Pocóż się wdał w tę całą niewyraźną przygodę. Jest niezwykle podniecona, zmaluje tu u niego w mieszkaniu awanturę. Skandal! Ale może uda się ją uspokoić łagodną perswazją.

Niechże się pani zastanowi, panno Ryto! — począł tłomaczyć — Oddaję pani walizkę w takim samym stanie, w jakim ją pani pozostawiła. Nie otwierała jej pani przy mnie, więc nie wiem, jaka była

146