Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Inaczej nie ośmieliłby się pan urządzić... tego kawału...
— Nie urządzałem żadnego kawału...
— Łajdactwo!
— Zechce pani natychmiast się uspokoić i zmienić względem mnie swój ton!
Oboje zmierzyli się roziskrzonemi ze złości oczami. Podniecenie nieznajomej doszło do szczytu. Nietylko ją okradł, jak zwykły rzezimieszek, nie tylko zabrał dokumenty, na których jej tyle zależało, ale teraz zapiera się, przybierając pozory obrażonej godności. Co za przewrotny drań...
Straciła panowanie nad sobą.
— Jest pan złodziej!... Zwyczajny złodziej!... I to taki udaje porządnego człowieka!... Powieściopisarz... literat...
— Proszę przestać...
— Nie przestanę... Uważam pana za ostatniego łotra!
— Pani!
— Jakto udawał obrońcę uciśnionych! A kiedy mu zawierzyłam, zabrał, co miałam najcenniejszego, bo wiedział, że to mu ujdzie bezkarnie...
— Et, bzdury!...
— Ręczę, że pan nawet połączył się z mojemi wrogami...
— Wrogami?

Otockiego opuściła nawet złość. Jeśli początkowo sądził, że dziewczyna jest szantażystką i awantu ruje się, chcąc wydusić z niego jaką sumę pieniężną — teraz nabierał przekonania, że z pozbawioną rozu-

149