cym wyrazie twarzy. Istny zły i zawzięty buldog. Stał, patrząc wyraźnie w tym kierunku — lecz znać było, że to nie Otocki zaprząta jego uwagę, a siedząca obok towarzyszka. Gdy podobna niema kontemplacja trwała dłuższą chwilę, Otocki nie wytrzymał i szepnął:
— Jakiś pan podziwia panią usilnie.
— Mnie?
— Proszę spojrzeć...
Siedziała nieco tyłem odwrócona do wejścia. Posłyszawszy uwagę Otockiego nie obejrzała się jednak, a drgnąwszy lekko i pochylając jeszcze niżej głowę, aby nieznajomemu uniemożliwić widocznie bliższe jej rozpoznanie — również szeptem zagadnęła nerwowo.
— Jak wygląda?
— Wysoki... tęgi... starszy pan...
— Łysy? Twarz czerwona, nalana?
— Tak! Zna go pani?
— Nie... e! — wyrzuciła po krótkiem wahaniu.
— Dziwne, że go pani nie zna, a jednak określiła wygląd, nie odwracając się nawet!
— Bo... bo...
Otocki nie nalegał. Ciekaw był co dalej nastąpi. Nieznajomy, który nadal wpijał się wzrokiem w dziewczynę, wykonał raptownie gwałtowny ruch, jakby zamierzając podejść do ich stolika — lecz powstrzymał się. Groźnie tylko zmarszczyły się jego brwi, dokoła ust zarysowała się ironiczna zmarszczka, niby chciał rzec — „spotkamy się jeszcze!“ Poczem, powoli, widocznie nie zamierzając w miejscu