w szklance wody! — zauważył w duchu, całując niby z wielkiem przejęciem wyciągniętą rączkę.
Uf! Najgorszy moment przeszedł! Panna Stratyńska wciąż w towarzystwie ojca, oddaliła się, aby powitać znajomych — Otocki pozostał sam.
Ryta!... Jej głos!... Ale jakże wspaniale umie udawać?... Może obecnie dowie się, nareszcie, prawdy o historji z walizką... Co znaczyło opowiadanie o prześladowaniach...
Otocki, ukryty za wielką palmą, zdobiącą róg salonu, pożerał wzrokiem — dziwną osóbkę... Och, ile dałby za to, aby się do niej zbliżyć i choć słów parę zamienić swobodnie...
Ona tymczasem rozmawiała wesoło z paniami, Zamieniła parę dowcipów z Verą, coś z ożywieniem jęła opowiadać starszym panom, nie zwracając rzekłbyś na Otockiego najlżejszej uwagi.
Nie wytrzymał.
Spostrzegłszy, iż szczęśliwym zbiegiem okoliczności, na chwilę przystanęła sama na środku salonu, śmiało podszedł do niej.
— Gniewa się pani jeszcze na mnie? — otwarcie zapytał.
— Ja? Na pana? — niezmiernem zdziwieniem rozszerzyły się chabrowe oczęta.
— Przecież...
— Jakże mogę się gniewać na kogoś, kogo po raz pierwszy w życiu widzę?...
— Miałem wrażenie, że znamy się dobrze!
— My? Dobrze?... — zabrzmiał srebrzysty