kę panny Ryty — bo raz po raz w wyrazistych oczach przebiegał cień lęku — chwilami wydawało się nawet, że zamierza się cofnąć...
Nie! To tylko odruch, rychło stłumiony silną wolą i nieodwołalnie powziętem postanowieniem..
Idzie dalej... Idzie wzdłuż ulicy Czerniakowskiej, niczem zahypnotyzowana do wytkniętego celu...
Dzwoni do bramy...
Otwiera zaspany dozorca... Patrzy, nieco z podełba na dziewczynę — ale ją wpuszcza do środka. Nie przywykł dziwić się niczemu.
Ryta przebyła podwórko... W oknach mieszkania Jengutowej ciemno...
Ot, te same okno, przez które wczoraj uciekła...
Jakże oni się zadziwią! Byle Józek znajdował się w domu...
Powoli wstępuje na schody... Jeszcze pora się cofnąć... Tamci śpią, nikt dziewczyny nie zatrzyma... nikt nie domyśla się jej obecności...
Nie cofnie się jednak...
Już stuka... Zrazu słabo, potem coraz mocniej...
Czy Jengutowa obudzi się i otworzy?
Musiała posłyszeć stukanie — bo z za drzwi dolatuje szuranie i odgłos kroków... Idzie z namysłem, niepewnie... Tu, na Czerniakowskiej nocna wizyta — oznacza niebezpieczeństwo.
— Kto tam? — słychać ochrypły głos baby, w którym drży nieco ukrytej obawy.
— Ja... Felka...
— Kto?