Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

w swej dumie męskiej. Pragnie go, powraca, chce należeć do niego.
Niema jednak lepszych psychologów, jak te nadwiślańskie dzieci, wśród ciągłych walk i podstępów wyrosłe. Poznał on już wczoraj nieco przewrotność bogdanki — i przeważyło w nim niedowierzanie.
— Nie trajluj! — rzekł krótko.
— Sądzisz, że kłamię?
— Nie trajluj, bo nie nabujasz...
— Józek, zastanów się? Pocóż w takim razie tu z powrotem się znalazłam...
Roześmiał się złośliwie.
— Mądraś ty, siostro! O... mądra! Pocoś się znalazła? Bez miłość?
— Oczywiście...
— Taka ta twoja miłość, jak psa do kota kochanie... Ale chcesz się dowiedzieć, to ja tobie powiem...
— No...
— Bezemnie tobie nie wychodzi jenteres!... Zwiałaś ty, myśląc, że samej się uda... Nie wyszło!... To tera znowu do Józka... Potrzebny... Nawet moją kochanką uczciwie myślisz się ostać i mój gniew tobie nie straszny, bylem pomógł... Nie tak, panna?
Dziewczyna zagryzła wargi — przejrzał jej grę. Postanowiła całkowitą szczerością pozyskać jego zaufanie.
Spojrzała mu prosto w oczy.
— Masz rację! — odparła.
Apasz uniósł się na swem posłaniu. Zrozumiał, że dziewczyna nareszcie nie gra komedji.

— Słuchajno! — oświadczył — Gadaj, jak czło-

163