Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

cham, gdzie ukrywa skarby... Ale natychmiast, jutro pojutrze, zajmiemy się tym łotrem Otockim... Ach, pasy darłabym z podobnego drania...
— Sie zrobi! — mruknął.
Mruknął, niby obojętnie — ale o mało nie podskoczył z radości. Obawiał się w duchu, czy ojciec całkiem nie przepędził zwarjowanej dziewczyny, czy nie wyparł się jej... Lecz, jeśli ona powraca „tamuj“, jeśli z ojcem jest pozornie dobrze — czuje już w kieszeni furę złota... Szczęśliwy los skierował go wtedy chyba nad Wisłę... A Otockiemu „ziobra policzy“... Szczególniej jeśli „chycił“ kosztowną biżuterję...
— Rozbiraj sie! — rzucił krótko.
Dziś nie trzeba było dziewczynie dwa razy powtarzać rozkazu...
Poleciały, rzucane niecierpliwą ręką, w różne kąty izdebki — kapelusik, płaszcz, sukienka...
Znalazła się w objęciach złodzieja...
Tak, ładna i elegancka Ryta przywarła do brudnej, spoconej i obrośniętej piersi apasza...
Och, gdybyż to dojrzał prezes Stratyński... Toż on ludzi na najwyższych społecznych stanowiskach uważał za ledwie godną dla swojej córki partję...
Gdybyż widział ów uścisk splecionych ciał — dobrowolne pohańbienie swego dziecka...
Dziwny, zaiste, przedstawiał się obraz... Ni to obraz namiętności, ni to zimnej, a wyrachowanej rospusty.... Bo nie był to zmysłowy szał — mimo nawet gorących pieszczot — a z obu stron — kupieckie wyrachowanie...

Oj, Ryto! Jakże daleko prowadzi chęć zemsty.

169