ramię. W drugiej rączce nadal mocno trzymała walizkę.
— Czy pan mieszka sam?
Na podobne pytanie najmniej był przygotowany.
— Sam... Szczęśliwie jestem dotychczas kawalerem!. Ale czemu to panią zaciekawia?
— Pragnę pojechać do pana!
— Pani? Do mnie?...
Gdyby Otockiemu, oświadczono, że mają go w tej chwili posiekać na kawałki, głos jego nie zabrzmiałby mniejszem zdziwieniem.
— Do mnie chce pani pojechać? — powtórzył.
— Cóż pana to tak dziwi? — roześmiała się, pokazując rząd białych i równych, jak perełki, ząbków — Nie przywykł szanowny autor do odwiedzin niewieścich?
— Tak... Lecz...
— Bo byłam taka nieznośna przy kolacji... Obiecuję całkowitą poprawę... A może nie jestem ładna i nie podobam się panu dobrodziejowi...
— Pani mi się nie podoba?
W każdym mężczyźnie drzemie ukryty samiec. Choćby ten mężczyzna był najkulturalniejszy. Wystarczy, aby kobieta, która przed chwilą wydawała nam się nudna, rzuciła lekką zachętę — by natychmiast względem niej zmieniło się nasze postępowanie. Otocki nie stanowił wyjątku. Za dotychczasowe przykrości mógł otrzymać rekompensatę. I choć przed chwilą poprzysięgał sobie, że nieznajomą co rychlej pożegna — jął śpiesznie wołać taksówkę.
Pozatem może zaspokoi dręczącą go ciekawość!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
14