warg, gdy wtem spostrzegł coś takiego, co zmusiło go do zaniechania myśli o pocałunku, a nawet wypuszczenia z swych objęć tej, którą za zalotnicę poczytywał...
— Pani płacze?
Po policzkach dziewczyny spływały dwie duże, zdawna hamowane łzy — a samych policzków nie barwił rumieniec. Była ziemisto blada.
— Pani płacze, panno Ryto?
Zrazu ciche, coraz głośniejsze stawały się łkania. Znać było iż pragnie się jeszcze opanować. Daremnie. Przypadła główką do poduszki, leżącej na otomanie i ukrywszy w niej twarz, zaszlochała boleśnie, jak ktoś, kogo spotkało nieszczęście wielkie.
— Ależ, panno Ryto! Czuje się pani dotknięta mojem postępowaniem?? Bardzo mi przykro... Choć doprawdy nie rozumiem — bełkotał, istotnie nie mogąc sobie tego nagłego wybuchu rozpaczy wytłomaczyć.
Nie otrzymał odpowiedzi. Łkania trwały dalej, a ciałem dziewczyny wstrząsał raz po raz nerwowy dreszcz.
— A niech cię licho porwie! — pomyślał ze złością w duchu. — Warjatka! histeryczka! Sama zaczepia niemal na ulicy, później urządza fochy! Jedzie do mnie, robi czułe miny, prosi abym się przysiadł... a kiedym ją pocałował... płacze, spazmuje... Wszystko to jest nadzwyczajne i niezrozumiałe... Tak jak niezrozumiała i podejrzana wydaje się historja z tym nieznajomym i z tą walizeczką.
Z gniewem spojrzał na leżący na otomanie żółty kuferek...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.
19