buldoga. Dalej, z poza jego pleców, wyzierał policjant w granatowym mundurze, ze srebrną naszywką. Przodownik.
— Ten sam! — mruknął wysoki, tęgi mężczyzna, wpijając się oczami w Otockiego. — Niema najmniejszej wątpliwości...
— Panowie, właściwie... — bąknął zmieszany.
— Zechce pan nas wpuścić do wewnątrz, to wszystkiego się dowie! — urzędowym tonem oświadczył przodownik, występując naprzód.
— Proszę...
Mężczyźni weszli do gabinetu i tam ciekawie jęli się rozglądać.
— Napewno o Rytę im chodzi! — jak błyskawica przemknęła myśl w głowie Otockiego. — Poszukuje ją policja! Psia krew! Nie zdążyłem sprzątnąć pościeli z otomany...
Możliwie zasłaniając swoją osobą kanapę, uprzejmym ruchem zapraszał, aby zajęli miejsca. Lecz przybysze na ten ruch nie zwrócili uwagi.
— Pan Otocki? — zapytał dość uprzejmie przodownik.
— Tak jest...
— Pan Otocki, powieściopisarz?... Przybywam tu w misji oficjalnej i sądzę, że nie zechce pan mi utrudniać mojej pracy...
— Nie rozumiem, o co chodzi?
— Był pan wczoraj w towarzystwie pewnej młodej osoby na kolacji...
Otocki trzymał oczy utkwione w twarzy przodownika. Widział przed sobą twarz surową, obleczoną wyrazem urzędowej powagi, nawet groźnie
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.
29