Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

poruszały się duże, nieco rudawe wąsy. Przed oczami migotały srebrne cyferki, znajdującego się na kołnierzu numeru — 199896.
Próżno byłoby się zapierać. Toć nieznajomy „buldog“ nie tylko świetnie go zapamiętał, ale potrafił odszukać.
— Byłem... — mruknął.
— Czy ta osoba nocowała u pana?
— Dziwne zapytanie...
— Aby pan dobrze zrozumiał, w jakim celu przybywamy — mówił dalej przedstawiciel władzy puszczając mimo uszu wykrzyknik — muszę odrazu oświadczyć... Jest to obłąkana... a tu znajduje się jej opiekun...
— Obłąkana... opiekun....
— Tak, cierpi na pomięszanie zmysłów... Wczoraj rano uciekła z mieszkania pana dyrektora, zabierając szereg kosztownych przedmiotów...
Mężczyzna o twarzy buldoga uznał za stosowne udzielić również wyjaśnienia.
— Pozwoli pan, że się przedstawię — rzekł do Otockiego, wyciągając rękę — Dyrektor W-ski — niewyraźnie wymówił nazwisko. — Przykro mi, iż wypadło nam pana niepokoić, i z góry zaznaczam, że nie żywię doń żalu... Nie mógł pan się domyśleć, z kim miał do czynienia.
— Kiedy... — wymamrotał, oszołomiony Otocki.
— Od paru lat opiekuję się daleką kuzynką, przez którą narażony jestem na szereg przykrości... Ładna panna, ale chora. Umysłowo chora. Typowa manja prześladowcza... Od czasu do czasu, ucieka z domu, zabierając co popadnie, czasem rzeczy po-

30