Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

Pośpiesznie szła Alejami Ujazdowskiemi, kierując się w stronę Książęcej. Szła nie oglądając się na nikogo i mało ją obchodziły natarczywe często spojrzenia, spotykanych mężczyzn. Niechaj przyglądają się jej idjoci — obecnie nie pozwoli nikomu się zaczepić. Niechaj się przyglądają i dziwią — dokąd to tak prędko o wczesnej godzinie podąża młoda, ładna osóbka w jedwabnej narzutce i strojnej, wieczorowej sukience.
Tak była zamyślona i nisko opuściła główkę, iż nawet nie spostrzegła, jak jakiś młody człowiek, którego wyminęła, na jej widok, szeroko otworzył oczy i ze zdziwienia aż przystanął.
— Co Felka? — wyrwał się z ust przechodnia cichy okrzyk — Felka w Warszawie... na wolności?
Nie zamierzał jednak widocznie jej doganiać, bo machnąwszy ręką, oddalił się w przeciwną stronę. Ona tymczasem, skręciwszy na dół Książęcą, szła długo splotem krętych uliczek. Wreszcie...
— Wisła...
Niebieską, barwną wstęgą rozpościerała się przed jej oczami rzeka, zalana potokami gorącego lipcowego słońca. Tu i owdzie leniwie, poważnie snuły się barki, z niemniej leniwemi, zaspanemi flisakami, a tylko od czasu do czasu żywszy okrzyk lub gwizd syreny płynącego statku, przerywał, niosącą ukojenie, ciszę... Na brzegach wyciągnięte w ciepłym piasku, zdala leżały niewyraźne postacie, gdzie nie gdzie rybak w wodę ze skupieniem zapuszczał swą sieć...

— Och, jak tu dobrze! Jak dobrze! Gdybyż tu spokojnie pozostać można i marzyć... Marzyć...

40