Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nimasz forsy, tyż nie bida! — tłomaczył apasz, który innym względom przypisywał milczenie dziewczyny — stara poczeka...
Teraz ona zarzuci wędkę....
— Niezbyt wiele mam pieniędzy! — odparła — Po wyjściu z więzienia udało mi się trochę zarobić...
— Na lewo?
— Oczywiście!... Za to się obsprawiłam, ale resztę łupu musiałam pozostawić w jednem miejscu, dokąd nie prędko się dostanę! — z ironją pomyślała o żółtej walizeczce — Nie o kryjówkę, melinę, obecnie najwięcej mi chodzi, a...
— No... no... — mruknął zaciekawiony.
— Chciałabym wykonać jedną wyprawę, dużo złapać forsy i wyjechać z Warszawy...
— Cie... cie... Nadasz „robotę“?
— Tak!
— Morowa dziewucha! — coraz większe uznanie malowało się na twarzy łobuza. — Dobra „robota“?
— Grube tysiące! Ale muszę znaleźć ludzi, którzyby się niczego nie bali!
— O wa! Nasze chłopaki są klasa! A ja to niby od czego?
— Trzeba będzie dokonać włamania, dom dobrze strzeżony, ale pieniędzy kupa...
— Ważny jenteres! Nie pierwszyzna! Grunt to forsa!
— Dopomożesz?

— Niby głupia pyta! Całkiem w dziurze kobi-

44