rę i dotrzeć do dna dręczącej tajemnicy. Powstrzymał się jednak.
— Nie uczynię tego! — pomyślał.
Zamknął szafę, klucz schował do kieszeni i aby dalej być od pokusy, postanowił podniecone nerwy uspokoić przechadzką. Długo krążył po ulicach, nie zachodząc jednak do komisarjatu — i zapewne wielce zdziwiony musiał być komisarz Bones, że Otocki nie spieszy mu złożyć piśmiennej skargi o niedawnem zajściu. Świadomie tak postąpił. Musiałby opowiedzieć wszystko, wyznać i o żółtej walizie — a wydania „depozytu“ mogła zażądać policja. Czyż waliza w rzeczy samej, nie została zdobyta, za pomocą przestępstwa? Nie mógł nic wiedzieć i poza własnem przekonaniem i wspomnieniem o niewinnem spojrzeniu pięknych, niebieskich ocząt — innych dowodów uczciwości nieznajomej nie posiadał...
Och, jakże lekkomyślnie postępował Otocki! Czemuż obraz chabrowych ocząt głęboko utkwił w jego sercu...
Ale spacer nie przyniósł pożądanego ukojenia. Również roztargniony spożył obiad w jakiejś, pierwszej z brzega, restauracji — sam nie wiedząc co niesie do ust.
Po obiedzie powrócił do domu i zasiadł do pracy. Próżno starał się napisać choć parę wierszy. Nie kleiły się zdania — a pióro kreśliło machinalnie słowo: — Ryta...
— Cóż u licha! — pomyślał ze złością. — Oczarowała mnie chyba dziewczyna! Gdzież tu zmyślać historje niezwykłe, gdy w życiu przytrafiają się je-