Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamieniwszy ze znajomemi powitania, a paniom pięknie ucałowawszy rączki, podszedł do samotnie stojącego koło okna młodzieńca, który ze znudzoną miną palił papierosa. Był to Tonio Drojecki wielki światowiec i gazeta chodząca Warszawy. Ponieważ, kiedyś, przez pół roku pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, nosił monokl mówił powoli i niedbale, zacinając cudzoziemskim akcentem i starał się wyglądem nieprzystępnym imponować wszystkim. Dla Otockiego, jako szkolnego kolegi, czynił wyjątek.
— Cóż Toniu, tak stoisz na uboczu! — zagadnął.
— Obserwuję, mon cher! — odparł tamten, poprawiając monokl. — Człowiek wyższy powinien mało mówić, a dużo obserwować!
— Świetnieś zauważył! Dzięki tej metodzie, masz zapewne bogaty zasób spostrzeżeń.. Przybywam więc, do ciebie, jako znawcy, czy nie mógłbyś mnie poinformować w pewnej sprawie...
— Och, chętnie...
— Nasza przemiła gospodyni, od szeregu godzin intryguje mnie jakąś tajemniczą „grzesznicą o krwawych ustach“... Nie chce zdradzić incognita... Ty więc może...
— Grzesznica o krwawych ustach! — uśmiechnął się lekko wykwintny młodzieniec. — Ależ, oczywiście, wiem... znam ją nawet...
— Czy to artystka?
— Nie! Zaraz widać, że nigdzie nie bywasz i siedzisz tylko nad rękopisami... Przecież to sensacja najnowsza Warszawy...

— Toniu, mów prędko...

52