Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

— I na tej zasadzie, mogę określić pański charakter...
— Mój charakter?
— Jest pan dobry, szlachetny, subtelny.. kochliwy... lecz boi się pan miłości... Dlatego postanowił mnie pan unikać, a nawet się na mnie nie patrzył...
Zaczerwienił się — znakomicie odgadła!
— Bo my, kobiety południa — mówiła dalej — a w moich żyłach ciecze węgierska krew... szalejemy odrazu... choć na krótko... Czy zrozumiał mnie pan?
Skinął głową. Przypomniały mu się słowa Tonia o kaprysach i wybrykach pani Very. Czyż pragnęła, aby on został jednym z kolejnych „kaprysów“?
— Szalejemy często nie wiedzieć dla czego i same nie rozumiemy, czemu ten, a nie inny mężczyzna nas pociąga... Rzeczą tego mężczyzny jest nas opanować i zatrzymać na dłużej...
— Czyż ktokolwiek potrafi opanować panią?
— Sądzę, że bardzo łatwo.. o ile zechce...
Aluzje pani Very były tak przejrzyste, że nawet najbardziej niedoświadczony młodzieniec, by je odgadnął. Otockiego zaskoczyło niespodziewane wyzwanie. Co odrzec? Udać, że nie zrozumiał, czy też wdać się w niebezpieczną grę? Raptem mimowolnie, wyrzucił z siebie.
— A narzeczony?
— „Narzeczony“? — lekka ironja zadźwięczała w głosie pani Very — Narzeczony... się nie liczy...
— Jakto?
— Należy tylko zachować chwilowo pozory...

Więc panią Verę nie krępuje osoba prezesa?

68