Otockiego, niby podkreślając, że gdy spełnił jej fantazję i otrzymała własnoręczny aforyzm, przestał on ją interesować. Ale miast „grzesznicy“ przemówił wykwintny, istne cacko, pantofelek.
Bo zbliżywszy się do nogi Otockiego przywarł do niej niczem wąż, wsysający się w ofiarę i tak do końca kolacji pozostał.
Czuł dobrze Otocki dotknięcie ciepłego i lśniącego lakierowanego pantofelka, czuł to lubieżne zbliżenie, ten przedsmak przyszłych rozkoszy...
Czuł — i myślał — „dokąd to wszystko zaprowadzi“?...
Zły los chyba jaki sprzysiągł się na niego!... Uwikławszy się w dziwaczną historję z nieznajomą — panną Rytą — obecnie bodaj jeszcze niebezpieczniejszą rozpoczynał przygodę...
Bo drogę miłosną demonicznej grzesznicy znaczyły liczne ofiary i śmierć...
Lecz cofać się było za późno!
To też niezbyt uradowaną miał minę — kiedy powstał od stołu. Minę nawet tak niewyraźną, że aż pan Tonio zagadnął go ze zdziwieniem:
— Siedziałeś koło piękniej „grzesznicy“, wyróżniała cię wyraźnie, napisałeś jej aforyzm... a wyglądasz jakgdybyś octu się napił?
— Nikt nigdy nie jest rad z własnego szczęścia! — odparł sentencjonalnie — a znaczenia ogólnikowej tej odpowiedzi nie pojął nawet — przyjaciel eks dyplomata.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
71