Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Choć nęciło rozkosznie — nie legła do niego... Wydawało się raczej, że Vera oczekuje na kokoś...
Na kogóż mogła oczekiwać o godzinie drugiej w nocy?
Któż mógł o tak późnej porze przybywać do ledwie lekkim szlafroczkiem przyodzianej pięknej pani? Narzeczony opuścił ją niedawno — a Otockiego, któremu tak niedwuznacznie wyznawała swe uczucie, miała ujrzeć dopiero nazajutrz...
Nęcąco z pod jedwabnej koszulki, wyzierało biało-różowe ciało, krwawe usta płonęły, zda się żądne pocałunków, a drobne, bose stopy w czerwonych domowych pantofelkach niecierpliwie uderzały o skórę białego niedźwiedzia, zaścielającą podłogę...
Azaliż nieznany kochanek miał przybyć do niej?
Nagle...
Nagle Vera drgnęła. Rozległ się lekki stuk u wejściowych drzwi. Pospieszyła, co prędzej, je otworzyć.
— Jesteś! — wyrwał się niecierpliwy okrzyk — myślałam, że nie przyjdziesz?
— Byłem zajęty...
— Do tej pory?
— Tak...
— I cóż?
— Nic!...
— Chodź... — pociągnęła przybysza do sypialni — wszystko opowiedz...

W ślad za nią wszedł do pokoju w średnim wie-

73