Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

szłości... Rozumiesz... czemu czuję się u ciebie, jak gdybyśmy się znali lat wiele....
Pojął, albo wydało mu się, że pojmuje. Dla tego piękna pani Vera zwróciła nań uwagę, że był podobny do jakiegoś dawnego jej kochanka. To tłomaczyło wiele. I wczorajsze awanse i dzisiejszą wizytę. Nagłe przejście na „ty“ i poufałą pozę.
Dalsze słowa uroczej grzesznicy potwierdziły domysły.
— Gdy tak leżę — cicho rzekła — wydaje mi się, że wróciło „tamto“... Dobrze mi tu... Nikt mnie nie nudzi, nie dokucza, nie dręczy... Chciałabym często cię odwiedzać... jakoś inaczej się oddycha w tym gabinecie, w atmosferze pracy duchowej, wśród obrazów i książek...
— Ależ, ile razy zechce, pani...
— To będzie zależało od ciebie... Czemu psujesz nastrój i nie nazywasz mnie... Verą...
— Jeszcze nie śmiem... Vero...
— Nie bądź dzieciakiem... i chodź tu bliżej... Ręką wskazała, aby zajął obok niej na otomanie miejsce
Teraz tego rozkazu nie trzeba było dwa razy Otockiemu powtarzać.
Szybkim ruchem znalazł się przy niej. Pryskały najlepsze postanowienia — czar poczynał działać... Mało go obchodziło, czy jest podobny, czy też nie — do jakiegoś tam dawnego kochanka. Ocierał się, siedząc blisko, o tę rozkoszną zalotnicę, czuł ciepło, bijące od jej ciała, a śliczna nóżka, niby niechcący wsparła się o jego kolano...

Vera rzekłbyś, nadal tonęła w wspomnieniach.

92