jutra tylko sobie pożycza! — rzuciła mu na odchodnem, zaznaczając tem powiedzeniem, że nie czuje się związana wobec niego.
Gdy Welesz znikł, zapaliła papierosa i wyciągnąwszy się na kozecie, zapadła w zadumę.
Więc znalazł się następca po Doriałowiczu i niema potrzeby się martwić o dalszy swój los? Porzuciwszy tajemniczego sfinksa, jakim był dyrektor, przejdzie w ramiona innego, który obiecuje, iż osypie ją złotem... Wie przynajmniej, kim jest Hipcio i nie doznałaby z nim żadnego zawodu. Jest bogaty i hojny... Wprawdzie nieco brzydki i śmieszny, ale poczciwy. No i z gruntu dobry człowiek... Jeśli ją lubi, to dla niej samej — i napewno nie użyje jej do żadnych „niewyraźnych” sprawek...
Wypuściła wielki kłąb dymu z papierosa. Tak czy owak, Doriałowicza ma dość. Nawet gdyby dziś się zjawił i padł do jej kolan. Więc zostaje Hipcio...
Nagle wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia... Całować ma to spocone, sadłem nalane ciało, znosić pieszczoty może poczciwego, ale obrzydliwego grubasa. Patrzeć się w oczy, zaszłe żądzą, niczem oczy roznamiętnionego buldoga... Brr... Jeszcze czuła niesmak po owym pocałunku, kiedy wczoraj jej usta złączyły się z jego ustami... A później?... Co później?... Bo o ile sądziła, że poważny i stateczny Doriałowicz, zakochawszy się w niej, stworzy mocne podwaliny bytu, a kto wie, może się ożeni — o tyle z Hipciem sprawa przedstawiała się jasno. Tydzień, dwa, trzy szału... Może parę tysięcy, może kilkanaście potrafi z niego wyciągnąć... A potem? Tacy kobieciarze stygną bardzo prędko, a Hipcio miał przyjaciółek, za któremi „warjował” bez liku... W dodatku żonaty. Cóż dalej? Parę tysięcy, nawet kilkanaście, które prędko się rozejdą na stroje i