głupstwa, to nie majątek, a majątku mu nie zabierze, bo Hipcio, jak chce, umie rachować nieźle...
Znów wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia... Czyż bez końca ma przechodzić z ramion w ramiona, sprzedawać się, oddawać byle komu?... Po stokroć, nie!...
Pragnienie czegoś jasnego, czystego zaświtało w duszy Mańki. Pragnienie cichego, spokojnego bytu przy boku męża, w najskromniejszem choćby mieszkaniu. Tęsknota za własnem ogniskiem... i dzieckiem... Łzy zakręciły się w jej oczach. Czyż na zawsze będzie pozbawiona szczęścia, które jest udziałem tylu kobiet? Bo powróciwszy nawet do Wawrzona — gdzie wstyd jej powracać — tam takiego męża nie znajdzie!...
I nagle mimowolnie wyszeptała: Korski!...
Porwała się z kozetki i podbiegła do telefonu.
Jeśli odezwie się Doriałowicz, a nie sekretarz, położy słuchawkę.
Wymieniła numer.
— Hallo! — usłyszała po chwili. Był to ten sam głos, jaki pragnęła usłyszeć.
— To pan, panie Stachu, — zawołała ucieszona, — czy może pan swobodnie rozmawiać?
— Tak!
— Niema go w domu?
— Kogo? Doriałowicza? Nie, wyszedł!
— A więc, — mówiła teraz szczerze i ciepło, — chciałam podzielić się z tobą pewną wiadomością...
— Jaką?
— Zerwałam z Doriałowiczem!
Okrzyk radosny zabrzmiał na drugim końcu telefonicznego drutu.
— Zerwałaś?
— Tak, mam tego wszystkiego dość! Pragnę uczciwego życia!