nie, aby przystał na rozwód. On... nie i nie!... Umyślnie pastwi się nade mną!...
To, co teraz posłyszała Mańka, stanowiło dla niej rewelację. Że stosunek między małżonkami był nieszczególny, łatwo domyśleć się mogła, wnioskując z zachowania się Hipcia oraz jego słów, wypowiadanych o żonie. Lecz z tych słów właśnie wynikało, że to żona wzbrania się odejść od niego, licząc na udział w wielkim majątku. Z uśmiechem zauważyła:
— A pan Hipolit twierdzi, że jest chory na serce... i że już... rychło pani po nim wszystko odziedziczy!...
Weleszowa rozkrzyżowała ręce:
— Chory na serce jest on rzeczywiście, ale nie tak poważnie, jak opowiada. Miewa ataki duszności, gdy wpadnie w złość... A co się jego majątku tyczy?... W tej chwili odeszłabym od niego i rezygnuję z pozostałych miljonów, o ileby to było możliwe!
Mańka spojrzała na nią ze zdziwieniem.
— A któż pani przeszkadza? — zapytała. — Któż może pani zabronić porzucić Welesza?
— Otóż to właśnie!... Przyjechałam z zagranicy, żeby się rozmówić z nim ostatecznie. Zresztą przestał mi tam pieniądze wysyłać. Chcę rozwodu, on nie chce... Pragnę opuścić jego dom, on się zgadza... ale nic mi zabrać nie pozwala. Nie pozwala zabrać jednej sukienki!... Zamierza mnie wypchnąć nagą na bruk!...
— Wstrętne! — zawołała Mańka, w której zagrało współczucie dla poniewieranej kobiety.
— Wyjdziesz, jak stoisz, albo znoś moje kaprysy! — oświadczył niedawno. — To kara, żeś połaszczyła się na miljony, bo nie chciałem się z tobą żenić... Oto, jakim jest Welesz!...
— Ohydny człowiek!
— Widzi pani, jaki rozkoszny jest zbliska wesoły