Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

Hipcio... Krewnych mam na wsi, a tu w Warszawie nikogo, ktoby stanął w mojej obronie, lub gdziebym mogła się schronić... Jedyna nadzieja w pani...
— We mnie?
— Tak! Proszę mi powiedzieć szczerze, kiedy on ma być u pani?
Nie czyniła z wizyty Hipcia tajemnicy.
— Jutro wieczorem.
— Wieczorem! Świetnie! Pani musi go zatrzymać u siebie!
— Zatrzymać u siebie?
Weleszowa nachyliła się blisko:
— Taki plan obmyśliłam: Pani zatrzyma go u siebie do siódmej rano. Ja spakuję moje rzeczy, zabiorę, co do mnie należy, wezmę trochę jego pieniędzy i wyjadę. Służba nie będzie śmiała mi się sprzeciwić. Mój pociąg odchodzi o siódmej. O ileby się Hipolita nie zatrzymało, może powrócić wcześniej, wszcząć awanturę, może nawet przez policję sprowadzić mnie ze stacji! Gotów oskarżyć, iż ukradłam własne rzeczy, bo i do tego jest zdolny... Gdy wyjadę, krewni wezmą mnie w obronę... Wówczas, napewno, w obawie skandalu, nie zechce pan Welesz wszczynać awantur... A dobry adwokat wytłumaczy mu prędko, że nie wolno znęcać się nad żoną, li tylko dlatego, że nie miała posagu...
W głosie Weleszowej zadrgały nuty oburzenia i gniewu. Mańka nie dziwiła się im bynajmniej, gdyż ją samą porwała pasja na myśl o postępowaniu, napozór tak łagodnego i dobrodusznego „grubaska”. Teraz rozumiała plan Weleszowej. Lecz czemuż ta misja miała jej przypaść w udziale? Tem bardziej, że nie było jej to wcale na rękę.

— Współczuję z panią serdecznie, — poczęła, — lecz...

101