zówki poczęły się szybko zbliżać ku czwartej, pojęła, że nie przyjdzie. Dlaczego nie przyszedł? Czyżby należał do tej kategorji mężczyzn, którzy nadskakują kobiecie, kiedy ma bogatego przyjaciela, uciekając, gdy przyjaciel odejdzie, w obawie obowiązków? Niemożliwe! Stach tak ucieszył się, posłyszawszy, z jej ust nowinę o zerwaniu z Doriałowiczem. Zresztą, dawno wie, że zależy mu na niej bardzo... Więc... Może przyjdzie wieczorem?... W każdym razie jest to niezrozumiałe, bo gdyby nawet był zajęty, nie omieszkałby ją przeprosić telefonicznie.
Pozatem druga sprawa dręczyła Mańkę. Przecież z Doriałowiczem musi się rozmówić i wszystko zakończyć. Tak odejść nie może... Zabrać rzeczy, wynieść się z tego mieszkania? Dokąd? Znowu do Wawrzona?
Postanowiwszy opuścić mieszkanie, pragnęła, aby „opiekun” się wypowiedział, co do kupionych jej rzeczy i biżuterji. Nie przedstawiały one znowu takiej wartości, może kilka tysięcy, lecz w każdym razie... A nuż zażąda zwrotu — wtedy zwróci mu je chętnie, i odejdzie tak, jak przyszła. Ach, gdyby był Stach, toby doradził...
Zdenerwowana, nie wiedząc, co przedsięwziąć, chodziła długiemi krokami po mieszkaniu, wreszcie postanowiła — na co dotychczas decydowała się niechętnie — pierwsza zadzwonić do dyrektora. Lecz gdy się ma pecha, to się ma pecha we wszystkiem. W mieszkaniu dyrektora odezwał się jakiś kobiecy głos — zapewne służąca — i na jej zapytanie, krótko wyjaśniła, że pan Doriałowicz wyszedł w południe, dotychczas nie wrócił i niewiadomo, kiedy w domu będzie.
Zdecydowała się wówczas zagadnąć o Korskiego. Lecz i tu posłyszała nieokreśloną odpowiedź. Pana sekretarza dziś nie było — i zdaje się więcej u dyrektora nie pracuje...