Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

Zniechęcona, powiesiła słuchawkę, dowiedziawszy się niewiele.
— A jednak...
A jednak coś należało postanowić i skoro Stach nie przybywał, zadecydować samej — bo nieswojo czuła się w tem mieszkaniu, które nie było jej własnością, ze służącą, narzuconą przez Doriałowicza i kilkunastoma zaledwie złotemi w woreczku. Usiadła i skreśliła słów parę do „opiekuna”, aby zechciał w godzinach rannych z nią się porozumieć. Zakleiwszy kopertę, napisała adres, polecając subretce odnieść go natychmiast do mieszkania dyrektora. Dziewczyna, otrzymując to zlecenie, uśmiechnęła się, jakby ironicznie. Czyżby rozumiała jej dzisiejszą sytuację? Nie lubiła wogóle tej służącej, napozór uczynnej, uprzejmej i zręcznej, której oczy, unikające spojrzenia, biegały za nią z nieokreślonym wyrazem, jak oczy szpiega... Dopiero pozostawszy sama, odetchnęła.
Tak, jutro wszystko skończyć się musi... Stach nie szpilka i się znajdzie... Każdy mężczyzna ma taką naturę, że przepada, kiedy potrzebny, a pojawia się, kiedy przeszkadza kobiecie...
Już, już wypogadzało się czoło Mańki, lecz nagle pokryło się nową chmurą.
— Welesz!
Pośród swoich kłopotów zapomniała, i o nim, i o jego żonie, i o misji, podjętej lekkomyślnie. Tego tylko jej brakło do szczęścia...

Zła była teraz porządnie na siebie. Mimo różnych cięgów otrzymanych od życia, nie umiała nigdy w porę pohamować odruchów dobrego serca. Wczoraj też, z tą Weleszową... Dziś właściwie żałuje swej obietnicy. Bo cóż to wszystko razem mogło ją obchodzić i dlaczego Weleszowa ją sobie koniecznie upatrzyła, aby wy-

109