Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

ciągać gorące kasztany z ognia... — Psia krew! — wyrwało się jej przekleństwo — stara jestem... a głupia!
Zerknęła w lustro, stwierdzając, że do starości daleko, bo lat liczy dopiero dwadzieścia dwa — ale głupia to jest napewno...
Rzeczywiście, pocóż było przystawać odrazu na prośbę Weleszowej, rozczuliwszy się jej łzami... Chyba dlatego, że tamta nieświadomie trafiła na ukrytą strunę jej duszy — nienawiść do mężczyzn... Mańka nienawidzi mężczyzn za ich brutalność, zmysłowość, wyzyskiwanie w ten czy inny sposób kobiet... Nienawidzi i Doriałowicza i Welesza... A czyż w większości wypadków kobiety nie są same sobie winne?... Taka Weleszowa... Płacze, rozpacza, biegnie nawet do niej, „utrzymanki” po pomoc... Mańka wiedziałaby, jak sobie poradzić z „wesołym Hipciem”, gdyby była jego żoną. Nawymyślawszy mu porządnie, zamknęłaby drzwi, nie wpuszczając na noc do mieszkania — odrazu lepszyby się zrobił...
Wzrok jej padł przypadkiem na zegarek.
— Za dziesięć ósma... Zaraz przyjdzie!

Pragnąc skrócić chwile oczekiwania, usiadła w saloniku, szlifując wykwintnym pilniczkiem swe paznokcie. Rozdrażnienie stopniowo opuszczało ją, a cała przygoda poczynała nabierać zabawnego charakteru. Śmieszny będzie Hipcio, gdy śród najgorętszych, miłosnych oświadczyn łyknie „nektar zapomnienia”. Zaśnie, jak bela, a powróciwszy do domu, stwierdzi, że zwiała mu żona... Chciałaby wówczas zobaczyć minę pana Hipolita. Ha! ha! ha!... Potem niech się obraża, o ile domyśli się zmowy. Mało jej na nim zależy... Chyba pierścionek!... Ale pierścionek i tak mu zwrócić wypadnie, choćby ze względu na Stacha...

110