— Więc pan się chce rozejść z żona? — powtórzyła.
— Tak. Czemuż to panią dziwi?
— Ot, nic...
— Widzi pani, — począł tłomaczyć, pozornie tak naturalnie, że gdyby nie była dobrze uświadomiona przez Weleszową, jak sprawy w rzeczy samej się przedstawiają, przysięgłaby, że mówi z głębi serca prawdę, — widzi pani... Nie chcę nic złego powtarzać o mojej żonie, ale nie zgadzamy się zupełnie charakterami... Ona jest oschła, nudna, małostkowa — coś w rodzaju Doriałowicza w spódnicy. Ja, z natury wesoły, otwarty, żywy... Lubię zabawę, ruch... Wątpię, czy z nią kto długo wytrzyma... Może najzacniejsza kobieta, ale nasze życie, to jedna męczarnia. W domu wiecznie nastrój pogrzebowy... Potrafi całemi tygodniami słówkiem do mnie się nie odezwać. Wtedy uciekam... A ją to jeszcze bardziej rozdrażnia! Doprawdy, nie pojmuję, czemu nie zgadza się na rozwód?... Odetchnąłbym wówczas, stworzyłbym sobie inne ognisko... Ona również byłaby szczęśliwsza...
— Żona nie zgadza się na rozwód?
— W żaden sposób! Błagam już o to rok prawie?... Nie i nie!... Wysuwa jakieś względy religijne, bo jest okropną bigotką. Chwilami nawet na myśl mi przychodzi, iż wiedząc, że jestem chory na serce — choć z tą chorobą, twierdzą lekarze, długie lata jeszcze pożyć mogę — oczekuje mojej śmierci, licząc, że wtedy więcej otrzyma, niźli przy dobrowolnym układzie. Szaleństwo! Jabym jej oddał, ileby tylko zechciała...
Kłamał, nie zająknąwszy się ani razu, a rolę swoją grał tak świetnie, iż z rzekomego oburzenia drżał mu głos, a policzki zabarwiły się czerwienią. Cel łgarstw był jasny. Pragnął niemi rozczulić Mańkę, aby, zlito-