Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

i wyjąwszy ją ztamtąd, rzekła do Hipcia, kończąc swą opowieść:
— Oto ona! — Wahałam się długo, jak postąpić i może uległabym prośbie pańskiej żony, uważając ją za biedną i udręczoną kobietę, gdyby nie słowa posłyszane przed chwilą i list od adwokata... Teraz nic nie rozumiem i nie chcę do tej sprawy się mięszać.... Pan twierdzi, że ona winna, ona twierdzi odwrotnie!... Pan powiada, że jej niema w Warszawie, wczoraj była u mnie!.... Jeden tylko dowód jeszcze dać mogę...
W ślad za flaszeczką wydobyła z sekretarzyka kartkę, pozostawioną przez Weleszową.
— Proszę...
Hipcio nachyliwszy się blisko, studjował ją długo i starannie. Potem podniósł pod światło, raz jeszcze uważnie obejrzał i pokręcił głową.
— Bezwzględnie jej pismo! — mruknął. — Przez chwilę sądziłem, że to jakaś intryga i że wczoraj ktoś inny zjawił się tutaj podszywając się pod moją żonę. Ale ta kartka!... Rysopis, wedle pani opowiadania również się zgadza!... Nie do wiary!...
— Ciekawe!...
Welesz uderzył się w czoło.
— W każdym razie tyle pojmuję, że żonie chodziło o usunięcie mnie z domu na noc dzisiejszą. Chyba nie dla żartu tu przychodziła i nie dla żartów błagała o dolanie do wina nasennego środka...
— I ja tak sądzę!...
— Jest w Warszawie? — dalej bełkotał. — Tai to przedemną?... Chce usunąć mnie z domu?...
Hipcio zdecydował się nagle:
— Panno Mary, jedziemy!

— Dokąd?

119