Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

znajdującą się na ścianie i miała właśnie postąpić parę kroków naprzód, aby obejrzeć zbliska te bogactwa, gdy posłyszała rozpaczliwy krzyk:
— Złodzieje!...
Obejrzała się przerażona. Welesz stał przy jednej ze ścian, w którą była wmurowana kaseta. Drzwi schowanka stały otworem i ziało ono na pokój ciemną głębią.
— Okradziono mnie! — zawołał i gorączkowo jął grzebać w skarbczyku. Próżne musiały być te poszukiwania, bo zatoczył się aż na ścianę i począł jęczeć:
— Okradziono mnie!... Zabrano, co miałem najcenniejszego!... Moją kolekcję biżuterji... I papiery wartościowe...
— Niemożliwe! — zawołała.
— Miljon... skradziono mi okrągły miljon!... Teraz rozumiem dlaczego chciano mnie u pani zatrzymać!
Upadł na fotel za biurkiem, pochwycił się rękoma za głowę, nieprzytomnie bełkotał:
— Ona... napewno ona... Więc to miały znaczyć te przeciągane pertraktacje?... Ograbić, a później zmusić do uznania dokonanego faktu!... Co za przewrotność!... Jak świetnie udawała niewiniątko...

Dla Mańki również cała sprawa przedstawiała się aż nadto jasno. Weleszowa bawiąc potajemnie w Warszawie i sprytnie dowiedziawszy się o wszystkiem, ją sobie chciała skaptować za wspólniczkę, aby całkowicie bezkarnie i wedle swego uznania dokonać „majątkowego podziału”. Liczyła zapewne, że mąż w obawie przed skandalem do władz ze skargą się nie zwróci — bo choć ten miljon, a szczególniej zabrana biżuterja stanowiły stratę znaczną — były częścią ledwie majątku bogacza.

122