Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

raźnie podkreśliła swą obojętność dla owego „hrabiego”, o którym wspominał Balas — jeśli miała być zupełnie szczera, on to właśnie, a nie kto inny w owej chwili zaprzątał jej myśli. Zaprzątał od paru dni.
— Oj, mężczyźni! — mruknęła. — Wszyscy djabła warci! I podczas gdy nibyto uważnie śledziła, jak krople dżdżu z bryzgiem uderzają o wielkie kałuże, myśl jej biegła wstecz. Rok prawie upłynął od owej z Welskim przygody i rok prawie sterczy tu, za bufetem pod „Czerwonym kogutem”, sama nie wiedząc poco, ani bez żadnego powziętego zamiaru na przyszłość.
Czuje jeszcze żal do Welskiego? Jeśli rzecz całą i minione dzieje brać rozumowo — nie mogła doń czuć żadnego żalu i pojmowała, że nie mógł on inaczej postąpić. Lecz mimo wszystko na dnie duszy pozostała gorycz i ból. Czyż nie był on jedynym, który mógł ją wyrwać z tego błota? Aczkolwiek chwilowo nie tkwiła w tem błocie, bo sama chętnie przystała na propozycję Balasa i Lucki, objęcia u nich posady bufetowej, dość mając spelunek, domów schadzek i hotelików podrzędnych — lecz czy długo tu wytrwa? Czyż wiecznie ma więdnąć pochylona nad „kielonkiem” alembiku lub zakąską ze śledziem? Wszak młodość szybko mija, a ona tyle już przeszła.

Wprawdzie w szynku kręciły się różne chłopaki wcale niedwuznacznie dając do zrozumienia, iż starają się o jej względy i swemi umizgami, w postaci licznych „kolejek”, zasilając kieszeń Balasa. Ale mało zwracała na te zaloty uwagi, choć pomiędzy niemi zdarzali się i tacy potentaci, jak rzeźnik z przeciwka i wcale przystojny subiekt kolonjalnego sklepu. Ci nawet wręcz oświadczali, że chętnie powiedliby pannę Mańkę do ołtarza, a później byłaby ozdobą ich „interesów”. Nawet i te ponętne propozycje nie mogły jej skusić.

7