Zanim zdążyła zwrócić na owe odgłosy uwagę Welesza, drzwi się rozwarły i w nich na progu ukazała się kobieta. Na jej widok głośny okrzyk zamarł na ustach Mańki, choć jej obecności winna się była spodziewać.
Na progu stała Weleszowa. Wyglądała oczywiście inaczej, niźli wczoraj, bo była w nocnej bieliźnie i na tę bieliznę niedbale narzuconym szlafroku. Wściekła zapewne być musiała na Mańkę, że ta nie spełniła jej prośby i nie zatrzymała dłużej męża, bo jej twarz krzywił jakiś wyraz zły i zawzięty.
Obrzuciwszy wzrokiem pokój i jakby nie zwracając uwagi na pełną boleści pozę Hipcia, odezwała się pogardliwie:
— Więc do tego doszło’ mój panie, że pan pod rodzinny dach nierządnice sprowadza?
— Jak pani śmie! — zawołała Mańka, oburzona tą bezprzykładną bezczelnością — pani, która...
Nie dokończyła zdania, bo Welesz w tejże chwili porwał się ze swego miejsca.
— Milcz! — krzyknął — milcz, ty żmijo!... Tej „nierządnicy”, jak ją nazywasz, zawdzięczam, że zdążyłem na czas, aby ci odebrać, coś ukradła! Gdzie są klejnoty i papiery?
— Nie wzięłam klejnotów ani papierów!
Welesz wskazał na pusty skarbczyk.
— Któż go otworzył i z tamtąd je zabrał?
— Nie wiem!
Mańka z podziwieniem patrzyła na Weleszową. Byłaż to ta sama kobieta, która ją odwiedziła w mieszkaniu? Tak, bezwzględnie ta sama. Poznawała tę twarz o nieco wydatnych rysach i oczy szare i jasno blond włosy, teraz w nieładzie wymykające się z pod nocnego czepka. Ale gdzież się podział ów wyraz słodyczy i po-