Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— Otóż pytanie! W każdym razie jedno jest jasne. Ktoś pragnął użyć panią za narzędzie, wykorzystując jej impulsywność i dobre serce. Przeliczył się tylko, mniemając, że nie dojdzie między nią a Weleszem do poufnej rozmowy, że pod wpływem trunków stanie się on natarczywy, a pani, by uwolnić się od zalotów, doleje do wina ów rzekomy środek nasenny... w rzeczywistości truciznę, działającą błyskawicznie i nie pozostawiajcą prawie śladów.
— Brr! — wdrygnęła się, wspominając, iż przez tyle czasu przechowywała jad, uważając go za nieszkodliwy narkotyk. — Brr... Straszne... Toć nawet doktór w pierwszej chwili twierdził, że pani Weleszowa umarła na udar sercowy...
— I jabym tak sądził, gdybym nie znał wszystkich szczegółów... Zaiste, szatański pomysł! Welesz umiera u pani, niby to nagle, rodzina nie bada bliżej sprawy, bo wszyscy wiedzą, że choruje na serce... Zresztą skandal, śmierć w takich okolicznościach!... Kradzież biżuterji i papierów pozostaje niewykryta, bo Hipcio interesy prowadzi nieporządnie, nikomu się z nich nie zwierza i nikt nie byłby w stanie określić, co posiadał on w skarbczyku naprawdę i czy brakujących klejnotów sam nie porozdawał... Pani Weleszowa, nieboszczka, nie wszczęłaby sprawy napewno...
Mańka skinieniami głowy wtórowała tym wywodom, które tylko potwierdzały jej własne spostrzeżenia.
W tej chwili do pokoju wszedł Welesz. Oczy miał zapłakane, zmienił się i postarzał w przeciągu paru godzin. Nie przypominał obecnie w niczem rozbawionego, wesołego Hipcia.
— Zamordowaliśmy kobietę! — oświadczył głosem drżącym, stłumionym przez łzy. — Okropne!...

Detektyw starał się go pocieszyć.

131