obznajmieni byli z pańskiemi najdrobniejszemi przyzwyczajeniami i trybem życia.
— Czy pan kogo podejrzewa?
— Niestety, nikogo!
Po tem, mało budzącem otuchy oświadczeniu, detektyw przeszedł się parę razy po pokoju, poczem przystanął przed Weleszem:
— Jeszcze nie podejrzewam nikogo, — rzekł, — ale może za godzin parę będę już na tropie!... O rzecz jedną chciałem tylko prosić: o zupełną tajemnicę.
— Ależ to moje najgorętsze życzenie! — zawołał Hipcio. — I ja pragnąłbym, żeby ludzie sądzili, iż moja żona umarła naturalną śmiercią...
— Właśnie! Sądzę, że uda się tragiczny wypadek jakoś upozorować! Głównie zaś chodzi mi o to, aby pan chwilowo nie rozgłaszał wiadomości o kradzieży...
Hipcio spojrzał ze zdziwieniem, gdy tymczasem Den dalej wyjaśniał swą myśl:
— Mamy do czynienia z niezwykle przebiegłymi zbrodniarzami. Śmierć żony pańskiej nie wchodziła w ich rachuby, liczyli oni na pańską śmierć. O ile sprawa kradzieży nabierze rozgłosu, postarają się zatrzeć wszelkie ślady, zapewne jak najśpieszniej wyjadą zagranicę. Gdy zaś sprawa kradzieży nie nabierze rozgłosu, sądzić będą, iż świadomie pan milczy, w mniemaniu, że to żona zabrała przed śmiercią klejnoty i ukryła je gdzieindziej...
— Rozumiem! Zastosuję się do pańskich wskazówek, bo cała moja nadzieja w panu! — odrzekł Welesz, ściskając długo dłoń detektywa.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— Dziwne zbiegi okoliczności! — mruczał Den, gdy w chwilę później wraz z Mańką schodził ze scho-