dów, — tu rolę odgrywa czarna dama... również czarna dama sprytnie wywiozła... ową Józkę!... Pamięta pani?
Mańka przystanęła, uderzona słowami detektywa.
— Czarna dama! — zawołał żywo, teraz dopiero olśniona tą myślą. — Prawda, w tamtej tajemniczej historji też występuje czarna dama... Czyż ta sama?
— Wątpię, — uśmiechnął się Den, — wszak tyle kobiet ubiera się „na czarno” w Warszawie. Również wiele nosi żałobne welony... Ot, tak nasunęło mi się wspomnienie!
— Wykrył pan co w sprawie Józki? Bo i panu ten wyjazd wydał się niezwykły?
— Wyjazd w rzeczy samej był niezwykły. Ale dotychczas nic nie wykryłem!
W głosie Dena zadźwięczało zniechęcenie, — niezbyt lubił sprawy, których wątku nie mógł pochwycić.
Chwilę szli w milczeniu — detektyw zadał nagle pytanie:
— Co porabia dyrektor Doriałowicz?
— Nie wiem!
— Jakto, pani nie wie?
— Zerwałam z nim... Nie widziałam go od dni paru!
— Pani z nim zerwała? No, no...
— Czemu pana to tak dziwi?... Nudny, oschły jegomość!... Zresztą, zamierzam się ustatkować... Może wyjdę zamąż...
Detektyw właściwie powinien był, choć przez grzeczność zainteresować się planami Mańki i zapytać o nazwisko przyszłego małżonka. Wszak sam jej tylekroć uczciwe życie doradzał. Nie uczynił tego jednak, co wcale było nawet niegrzeczne, szczególnie, jak na