Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili siedziała obok Doriałowicza w luksusowym Cadillac’u, wdychając przez nieco uchyloną szybę, ostre, mroźne powietrze.
Doriałowicz zamienił się, rzekłbyś, w dwudziestoletniego, zakochanego młodzika. Wypowiadał tyle czułych zdań i tyle słodkich słów, ile przez cały czas swego żywota zapewne nie wypowiedział... Jak gdyby już posłyszał przychylną odpowiedź z ust Mańki, rozprawiał o ich związku, jako o rzeczy postanowionej, opowiadał, iż nie zwlekając, jutro sprowadzi jej odpowiednich pedagogów, aby nauczywszy się obcych języków, nabrała ogłady i mogła go godnie reprezentować. Później kreślił plany zawrotne. Wyjazd zagranicę. Paryż. Nizza. Monte Carlo. Dodawał, że napewno będą bardzo zgodnem stadłem, da ona mu tę odrobinę ciepła, której tak pożąda i nigdy pomiędzy niemi nie powtórzą się już nieporozumienia i kwasy... Nie tak, jak w innych, niedobranych małżeństwach...
— A propos, — zawołał nagle, uderzając się ręką w czoło. — A propos niedobranych małżeństw... Zapomniałem ci powiedzieć, że wielka strata spotkała naszego wspólnego znajomego...
— Kogóż? — zapytała, udając obojętność, choć przewidywała, co Doriałowicz powie.
— Welesza!
— Cóż mu się stało?
— Umarła mu żona.
— Ach, tak! — udała zainteresowanie. — Nagle?
— Oczywiście, nagle! Wczoraj wróciła do Warszawy i zmarła w nocy na serce. Była dziś o tem wzmianka w pismach. Bardzo jakaś dziwna historja!
— Cóż dziwnego? Każdy kiedyś umrzeć musi!
Doriałowicz zniżył głos:

— Szepczą na mieście, że się otruła!... Po jakiejś

142