straszliwej z nim scenie... Oczywiście, ze względów rodzinnych sprawę tuszują... Ale co najciekawsze, że Welesz, który nie cierpiał żony i chciał się z nią rozejść, płacze, rozpacza, jak po utracie najdroższej towarzyszki życia...
— Bo... — mało nie wypsnął jej się nieostrożny frazes, ale w porę ugryzła się w język. Wiedziała, czemu Welesz rozpaczał. Zobowiązana jednak do milczenia, nie miała zamiaru wtajemniczać Doriałowicza, ani też zdradzać mu swego udziału w tragicznych wypadkach. Ciekawe jednak, jakąby zrobił minę, posłyszawszy jej opowieść. Może byłby niezadowolony, może posądzałby ją o jakie konszachty z Hipciem? Słówka nie powtórzy! Tak obiecała zresztą Denowi.
Doriałowicz, nie zwracając uwagi na wykrzyknik, mówił dalej:
— Opowiadają, że Hipcio strasznie rozpacza... Wogóle zagadkowa sprawa!... Ale cóż cię to obchodzi, nie czułaś, zdaje się, nigdy do Hipcia zbytniej sympatji?
— Niewielką!...
Udzieliwszy tej krótkiej odpowiedzi, Mańka zaśmiała się sztucznie, pokrywając śmiechem dreszcz nerwowy, jaki nią wstrząsnął. Z wyrazistością niezwykłą, pamięć dziewczyny jęła odtwarzać wszystkie szczegóły okropnej nocy. Ach, byle zapomnieć o rozwartych, grożących zemstą oczach Weleszowej! Przybliżyła głowę do napół uchylonego okna samochodu. Uderzył ją powiew wiatru, chłodząc przyjemnie rozpalone policzki. Lecz cóż to miało znaczyć? Cadillac mknął obecnie jakąś ciemną drogą, śród pól.
— Dokąd pan mnie wiezie? — padło z jej ust pełne niepokoju zapytanie. — Przecież nie jesteśmy już w mieście?... Może zawrócimy?
— Jedziemy w stronę Skolimowa! — odparł, uś-