Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

zamięszana w niebezpieczną intrygę, z której cudem udało jej się wyplątać, dziś ma spokój, ten upragniony od lat spokój i nie musi się troszczyć, co przyniesie jutro. Nareszcie przyszłość poczyna się rysować pięknie i wyraźnie. A komu to zawdzięcza! Doriałowiczowi! Niesprawiedliwa była wobec dyrektora! Nie jej to wina! Wszystkiemu winien Korski! Co za łajdak. Lecz jaki cel miał, różniąc ją z Doriałowiczem? Niezrozumiałe! Psia krew! O mało nie rozeszła się z dyrektorem przez niego i o mało przez niego nie wpadła w tę całą historję z rzekomą Weleszową. Bo gdyby nie pamiętne zajście w „Citouche”, wywołane podbechtywaniem Korskiego, nie przyczepiłby się do niej Hipcio, i owa tajemnicza „szajka” nie obrałaby jej sobie za narzędzie do swoich machinacji.
Nagle dokuczliwe i przykre wspomnienie odezwało się w mózgu dziewczyny z całą siłą. Nie było to już wspomnienie o straszliwym wieczorze, i szeroko rozwartych, rzekłbyś grożących pomstą, martwych oczach Weleszowej, ale wspomnienie o szajce, działającej z ukrycia, która raz już na nią zarzucała swe sieci... Wspomnienie to, przytłumione niespodziewanemi oświadczynami Doriałowicza, zamiejską wycieczką i pobytem w willi, znów wysunęło się na plan pierwszy, coraz to bardziej dręczące!
— Et! — postarała się rozgonić myśli ponure — co oni mają do mnie, a ja do nich! Niech się Den martwi! Czemuż mieliby nadal zajmować się moją osobą? Tajemnicza dama zapewne powtórnej nie złoży wizyty... Doprawdy zbyt nerwowa się staję...

Ocknęła się z zadumy, spostrzegając, że zbyt długo samotnie siedzi w pokoju. Spojrzała na zegarek — dochodziła dziesiąta! Wedle jej obliczeń musieli tu przybyć około dziewiątej — godzina więc blisko upły-

147