Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to mi się udało!...
Tłumiąc okrzyk radości, jednym susem znalazła się w ciemnym korytarzyku. Skoro istnieje potajemne przejście, dokądś musi ono prowadzić i może dzięki niemu wolność odzyska. A nuż po drodze uda się zbadać sekrety Doriałowicza? Bo człowiek uczciwy nie zamyka „narzeczonej” w pokoju bez okien.
— Naprzód!
Postąpiła parę kroków, pozostawiając za sobą drzwi uchylone, tak że światło padające z pokoju rozwidniło korytarzyk. Wnet jednak spotkało ją rozczarowanie znaczne. Gładka ściana zamykała wąskie przejście. Gorączkowo błądziła dłonią po murze nie natrafiając na nic, nawet na najmniejszą szparę, mogącą służyć jako ślad, iż tam znajdują się inne drzwi ukryte.
Zniechęcona, powrócić już miała do pokoju, gdy nagle jakieś odgłosy zwróciły jej uwagę. Był to przytłumiony szmer przyciszonych rozmów, dobiegających od zewnątrz. Jakgdyby parę osób rozprawiało na dole.
— Och!
W jednej z podłużnych ścian korytarzyka, na wysokości wzrostu ludzkiego, znajdowały się trzy niewielkie otwory, rzekłbyś okienka kabin okrętowych. Dwa z nich były ciemne — przez trzecie dobiegał słaby odblask światła i z tamtąd to dolatywały owe przyciszone głosy.
Chciwie przywarła okiem, aż syknąwszy z podziwienia:
— Cóż to ma znaczyć? Teatr?
Istotnie to, co ujrzała, przypominało nieco przedstawienie — lecz przedstawienie osobliwszego rodzaju.

Dokoła niewielkiej salki, znajdującej się o piętro niżej — na niskich otomanach siedziało grono osób —

150