kobiet i mężczyzn. Salę widocznie urządzono specjalnie w podziemiach willi, bo nie widać było nigdzie śladu okien. W głębi jej znajdowała się niewielka scenka, obecnie zasłonięta niebieską, pluszową kotarą. Takiż niebieski dywan zaścielał podłogę a otomany tonęły śród puszystych skór białych niedźwiedzi. W kątach komnaty stały złocone, bronzowe trójnogi, z poustanawianemi na nich kadzielnicami — a płonące w nich kadzidła musiały być bardzo mocne — bo ich odurzający aromatyczny zapach dochodził nawet do Mańki. W obrazie, który tak niespodzianie ujrzała — aczkolwiek zgoła nieoczekiwanym w pustej na pozór willi — nic tak dalece nie byłoby niezwykłego, gdyby... Gdyby nie stroje uczestników...
Bo zarówno postacie kobiet, jak i mężczyzn otulały — rzekłbyś jedwabne kąpielowe płaszcze — panie czerwone, panów zaś czarne, — a twarze osłaniały maski... Nie wiele pod tą szatą musiało pozostać stroju, bo tu i ówdzie połyskiwał nagi tors — gdzie niegdzie zaś obnażona kobieca nóżka.
— Tam, do licha!...
Zaklęła cicho, usiłując zrozumieć cel tego zgromadzenia. Pojęła już, że willa, do której podstępem zwabił ją Doriałowicz, jest miejscem tajemniczych i niezbyt wyraźnych zebrań, ukrytych starannie przed ludzkiem okiem. Widać to z urządzenia sali, i widać, że byle kto, niewtajemniczny, łatwo przystępu tam nie znajdzie. Pojęła dalej, że korytarzyk z wybitemi w ścianie okienkami, służy li tylko do tego, żeby móc niepostrzeżenie poglądać i szpiegować zgromadzonych na dole. Pojmowała to wszystko łatwo — ale tyle jeszcze rzeczy pozostawało dla niej niejasnych...
Co zamierzał uczynić z nią Doriałowicz, przywożąc do tej willi i okłamując tak bezczelnie?