Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ Korski... Doprawdy, oszaleć można... Co to znaczy?
Rzekomy Korski czy inny mężczyzna, przyjmujący udział w wyuzdanym obrazie, wyciągał teraz ku dziewczętom swe ramiona z niemą prośbą... Tego snać tylko potrzeba było kusicielkom, bo powoli jęły się przybliżać, groźnie podnosząc swe śpicruty... W milczeniu oczekiwał ciosu... Lecz wnet opuściły one swą broń, rozjaśniły się ich twarze i rzuciwszy się na niego, powaliły na podłogę... A później....

Kurtyna dawno już zapadła — Mańka nie mogła jeszcze wyjść z odrętwienia.
— Cóż za łajdactwo! — wyszeptała — Korski...
Tymczasem na dole ponownie powiał aromat sabatu. Ściemniały się światła a dymy kadzielnic gęstym całunem kryły komnatę. Usta obecnych wydawały nieartykułowane charkoty a raz po raz słychać było histeryczne śmiechy kobiet. Nagle mrok zapadł — zupełny — a wykrzykniki, dobiegające z dołu świadczyły że rozpoczyna się tam niebywała ogja...
— Co za łajdactwo! — powtórzyła.
— Nie podobały się pani nasze żywe obrazy? — zabrzmiał tuż koło niej jakiś głos.
Pytanie nastąpiło tyle nieoczekiwanie a Mańka tak była pochłonięta przeżytą przed chwilą sceną i pewna, że w korytarzyku znajduje się sama, iż wzdrygnęła się mimowoli. Przed nią stała wysoka brunetka, lat koło czterdziestu, ubrana wytwornie w ciemną suknię wieczorową, uśmiechając się lekko.
— Więc się nie podobały? — zagadnęła powtórnie.

Mańka, zdążywszy już opanować pierwsze wrażenie, spojrzała uważnie na mówiącą. Choć bezwzglę-

154