— Więc siłą?
— Tak, siłą odbiorę klucz...
Stały chwilę, mierząc się wzajem złem spojrzeniem, niczem dwie tygrysice przed walką. Wreszcie Mańka, kocim, szybkim ruchem pierwsza rzuciła się naprzód. Nerwy jej podniecone do ostatka domagały się czynu. Pochwyciwszy za rękę tajemniczą kobietę, już miała wyszarpnąć z dłoni jej klucz — otwierający drogę do pożądanej wolności, gdy nagle zaciśnięte palce dokoła ręki nieznajomej opadły, a usta wyszeptały bezdźwięcznie.
— Cztery palce!... Brakuje palca u prawej ręki!...
Wpijała się w nią teraz wzrokiem. I nagle, choć na pozór nie zachodziło żadne podobieństwo, wykrzyknęła:
— To pani była u mnie!... Poznaję, tak poznaję!... Rzekoma Weleszowa!...
Tamta cofnęła się o parę kroków, nie zmięszana gwałtownym wykrzyknikiem... Po twarzy jej przebiegł nawet cień lekkego uśmiechu.
— Hm... — rzekła — poznała mnie pani, panno Mary! Tem lepiej!... Choć blond peruka i welon żałobny zmieniły mój wygląd porządnie... Co zaś się wzrostu i rysów twarzy tyczy, wiedziałam, że jestem bardzo podobna do Weleszowej...
Mańka, zacisnąwszy usta, słuchała tego bezczelnego wyznania. Tylko jej oczy, świecące niczem u rysia znamionowały, że wzbiera w niej nowa fala niepohamowego gniewu.
— Ach, ty gadzino!... wywarło się jej niespodziewanie — i zanim nieznajoma zdążyła się usunąć, pochwyciła ją za gardło...
Teraz postanowiła Mańka zwyciężyć za wszelką cenę. Chwilę trwało szamotanie — lecz z zadowole-