pokoiku... Pod stropem dość ciemno świeci elektryczna lampka... I znów dobiegł ją ten sam szept:
— Mańka...
Uniosła głowę do góry i spojrzawszy bystro spostrzegła, że w małego okienka, znajdującego się nad nią wyziera główka kobieca. Była to twarz młodej i przystojnej dziewczyny, patrzącej na uwięzioną przyjaźnie, ba nawet z wyrazem współczucia. Chciała koniecznie snać zwrócić uwagę uśpionej, raz po raz powtarzając jej imię, a stwierdziwszy, że ta otwarła oczy i ją również zauważyła, radośnie jęła szeptać...
— To ja! Przyleciałam do ciebie, bo oni teraz na mnie mało zwracają uwagi... Poznajesz?... Zaraz muszę uciekać...
— Józka! — zawołała ze zdumieniem, rozpoznając znajome rysy.
— Ja!... Przechodzę... widzę, że się świeci... Myślę, kogo oni tu trzymają? Jestem trochę ciekawa!... Zaglądam... A tu — Mańka!... Skądeś ty się wzięła?
Mańka nie udzieliła odrazu odpowiedzi na to zapytanie. Tak, przemawiała do niej najwyraźniej Józka, owa ofiara, jakoby uprowadzona przez tajemniczą czarną damę. Wygląd jej jednak nie świadczył, by była maltretowana lub nieszczęśliwa, co tak przeczyło wyobrażeniu, jakie wyrobiła sobie o jej losie, iż zamiast dać odpowiedź, wyrzekła głośno:
— Józka?... A toć ciebie chciano zamordować?... Uprowadziła cię zawoalowana kobieta...
Dziewczyna położyła palec na usta.
— Sza — szepnęła — nie gadaj tak głośno! Uprowadzić?... zamordować?... Coś w tym rodzaju było... ale, widzisz jeszcze żyję!... Ty pierwsza mów skądeś się wzięła?... Namówili?
Mańka widząc, że nie otrzyma odpowiedzi na drę-