Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

— To ta łajdaczka wam kazała wąchać kokainę? zawołała, do głębi oburzona Mańka.
— No, tak, wcale przyjemne! — odparła tamta z jakimś tępym uśmiechem — i bardzo podnieca... A i goście przychodzą do nas niezwykli... Rozumiesz tacy, co chcieliby czegoś nadzwyczajnego!... A płacą znakomicie!... Ładne parę tysięcy odłożyłam... Nie tylko mężczyźni, bywają i kobiety...
Mańki bynajmniej nie oburzał zanik wszelkich uczuć moralnych u przyjaciółki — do podobnych objawów przywykła śród „fachowego” życia. Zaciekawiał ją dalszy ciąg historji.
— Skoro ci tak dobrze, to czemu uciekłaś? — rzuciła zapytanie.
Po twarzy tamtej przebiegł cień lęku.
— Tak, ale później... Słuchaj!... Z początku byłam zadowolona bardzo, myślę pół roku przeleci, jak z bata trzasł, będę bogata... Żałowałam nawet, że tak krótko, boby się więcej forsy nazbierało... Ale zaszły sprawy...
— Jakie?
— Widzisz, oprócz mnie jest tu pięć dziewuch, te co wczoraj widziałaś... Ładne, bo ładne, ale takie głupie, jak ten obcas u pantofla... Swoje zrobi a potem naźre się, napije i cały dzień śpi, nawet z taką niema o czem pogadać. Umyślnie chyba baronowa dobrała!... Ale na początku mieszkała jedna, nazywali ją Tamarą, możeś słyszała o niej...
— Owszem, słyszałam, że zniknęła...

— Otóż to!... Cwaniaczka, jakiej świat nie widział. Przedtem robiła „na pochód”, okradała gości, nigdy nie dostając wyroku... Otóż ona była u baronowej, jakby za powiernicę. Bo tu oprócz nas i baronowej, tylko znajdziesz służącego na górze a więcej niema nikogo... Raz

163