Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo ja wiem... Możem się pomylił... A napije się pani ze mną koniaku?...
— Dziękuję, nie pijam — odparła bardziej jeszcze oschle. — Ale panu naleję...
I zanim stary dżentelmen zdążył zaprotestować, napełniła duży kieliszek.
— Proszę...
Spojrzał na nią, uśmiechnął się lekko, poczem wyciągnąwszy z kieszeni banknot pięćdziesięciozłotowy oświadczył:
— Ja również nie wypiję! A resztę zechce pani zachować dla siebie!
Pogardliwie odsunęła banknot.
— Dziękuję, ale nie przyjmuję naddatków!
Stropił się nieco, poczerwieniał i bąknął.
— Ależ bynajmniej obrazić nie chciałem!
— Naturalnie! Tylko zechce łaskawie pan zapamiętać, że nie w każdej drugorzędnej restauracyjce panują te same obyczaje i że nie z każdą bufetową na wszystko sobie pozwolić można!
Teraz był doprawdy zmięszany, miął w palcach banknot i zupełnie innym tonem tłómaczył:
— Dała mi pani dobrą naukę... Nie sądziłem... Pani się gniewa? Sam nie wiem, jak mam przeprosić...
— Wcale...
— A czy wolno mi będzie tu kiedy wpaść na pogawędkę z panią?...
— Wstęp do restauracji mają wszyscy o ile płacą, bo kredytu nie udzielamy... Co zaś do rozmowy ze mną...
W tej chwili paru „badylarzy” z hałasem weszło do szynczku i zbliżywszy się do bufetu uniemożliwili dalszą słowną utarczkę. Starszy pan, skłoniwszy się z szacunkiem Mańce, szybko opuścił „Czerwonego Koguta”.

11