znajdował się stolik. Teraz dopiero stwierdzała, że oklejona tapetą ścianka, jest właściwie przepierzeniem drewnianem dzielącem zapewne większą piwnicę na części. Dalej, że w tem przepierzeniu istnieją drzwi, prowadzące do sąsiedniego pomieszczenia. Poderwawszy się z kanapki, podskoczyła ku ściance. Drzwi były oczywiście zamknięte, — natomiast widniał w nich spory otwór od klucza. Nie na wiele się on jednak przydał, bo przywarłszy okiem do niego, wnet spostrzegła, że po tamtej stronie przepierzenia panuje całkowita ciemność. Mimo to nadsłuchiwała z zapartym oddechem.
Jęk się nie powtórzył, ale słychać było jakby przeciąganie się człowieka, zbudzonego z ciężkiego snu i z trudem poruszającego członkami.
— Gdzie jestem?... Co zemną zrobili? — zabrzmiał znajomy głos.
Dłużej nie mogła pohamować niecierpliwości.
— Kto tam? — zapytała cichutko.
— Ja! — padła nieokreślona odpowiedź!
— Ale kto?
— Ja! Doriałowicz!... Czy to ty Mary... zdaje się... poznaję... Wrażenie było tak silne, że aż wsparła się o ściankę! Więc po drugiej stronie znajdował się Doriałowicz? — On tymczasem tonem zbolałym mówił:
— W ładnej pułapce siedzimy? I to ja cię przywiozłem, biedne dziecko..
— Rzeczywiście! — krzyknęła z pasją — zaciągnął mnie pan do jakiejś zbójeckiej spelunki, a teraz się jeszcze lituje... A te opowiadanie o willi, o małżeństwie...
Po drugiej stronie rozległo się parę ciężkich westchnień, rzekłbyś dyrektor zarzucał sam sobie nieoględne postępowanie. Wreszcie począł tłómaczyć:
— Czyń wymówki, ale nie posądzaj o podłość!....