Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

Istotnie wpierw utkwił do połowy ciała w otworze, potem widać było tylko nogi, wreszcie zajaśniała jego twarz, rozświecona triumfem, ale już po tamtej stronie okienka.
— Teraz na ciebie kolej, Mary...
Wysunął ręce. Uczepiła się mocno i niby na linie wzniosła ku górze. Po chwili, stała obok niego w ciemnym korytarzu, rozcierając obolałe dłonie.
— A teraz dokąd?
Zaiste! Ciężej było obrać kierunek dalszej ucieczki, niźli uwolnić się z celi. Nieoświetlony korytarz ciągnął się zarówno na lewo, jak i na prawo, nęcąc tajemniczą głębią w obie strony. Nie wiadomo, która z tych stron prowadziła do wolności, jak również nie wiadomo, która groziła nieuniknioną zasadzką. Bezradnie spojrzeli na siebie.
— Mam wrażenie — szepnęła Mańka, — na prawo skierowała się Józka...
— Nie wiem — odparł — czy jest to bezpieczne iść jej śladem... W każdym razie może tą drogą prędzej wydostaniemy się na górę... Mam browning... Zaś idąc na lewo nie wiemy zupełnie dokąd się udamy, a wczoraj wypróbowałaś, jakie niespodzianki szykuje swym gościom „pani baronowa”.
— Proszę trzymać broń gotową do strzału... i idźmy... Lepsze to od niepewności.
Powoli łowiąc uchem każdy szelest posuwali się naprzód. Lecz żaden szmer nie zmącił panującej w korytarzu ciszy, ani nic nie świadczyło, by ich ucieczka miała być zauważona. Posuwali się w ciemnościach, trzymając się ściany i wzdłuż tej ściany rękami szukając drogi. Tak szli w milczeniu parę minut, póki nie zamajączyły jakieś kamienne schody...

— Wstępujmy...

176