Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

sądzeniem. Welesz — proszę nie robić podobnych przypuszczeń! Ona uratowała mi życie!
— I ja jej nie posądzam! — odrzekł powoli Den, uśmiechnąwszy się lekko, słysząc tę gwałtowną obronę, wcale jej nie posądzam, tylko rzucam, jako detektyw luźny wniosek... Zresztą przeczy to logice... Gdyby chciała uciekać, nie zabrałaby Doriałowicza z sobą.... Chyba ich razem porwano? Ale to mi się wydaje niezbyt prawdopodobne... Et...
Detektyw machnął ze zniecierpliwieniem ręką. Ze zniecierpliwieniem jakby spojrzał na małe parterowe domki, które mijali, skręciwszy z Aleji na dół, w podmiejską uliczkę.
Z ironją rzekł po chwili milczenia!
— Doprawdy, poczynam dochodzić do wniosku, że w naszej robocie więcej znaczy szczęście i przypadek, niźli najlepsza dedukcja!.... Ot, proszę... Od dwóch dni łamię sobie głowę i nic... i nic!.. Dla tego też chciałem panu zaproponować, panie Welesz...
— Co takiego?
— Niech pan o całej sprawie zawiadomi policję!
— Nie, nie... Nie teraz!
— Nie rozumiem, czemu pan się tak obawia policji? Oni mają do pomocy potężny aparat, ja jestem tylko skromnym prywatnym detektywem... Poniósł pan miljonową stratę, pomijając już sam fakt śmierci pańskiej małżonki.... Policja może obstawić wszystkie dworce, bo ręczę, że tamta banda będzie usiłowała wywieźć biżuterję i łatwiej pochwyci zbrodniarzy... Ja posiadłem pewien ślad i dlatego podjąłem się tej sprawy, lecz widzę, że ślad ten całkowicie ginie...
— Pan miał ślad?

— Zbyt wiele byłoby o tem mówić i łączy się to z innemi sprawami... Od jakiegoś czasu prześladuje

184