Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie dziwny pech... Dlatego też o ile nie uda się nic zrobić do jutra, nie chcę brać sprawy na własną odpowiedzialność i usilnie proszę o zwrócenie się do władz bezpieczeństwa...
Hipciowi nie wsmak poszła propozycja detektywa. Był tak zaaferowany, że nawet nie widział, iż wciąż stąpa w największe kałuże błota.
— Kochany panie Den — jął prosić — nie trzeba tracić nadziei... Wiem, że pan ma zamiary jaknajlepsze. Ale czy uwierzy policja w historję o czarnej damie? Powie, że to zbyt nieprawdopodobne i że ja razem z Mary wymyśliliśmy tę bajeczkę, przódy nieboszczkę doprowadziwszy do samobójstwa... A potem zaraz... prasa... reporterzy... skandal.. Brr.... zimno się robi kiedy o tem pomyślę!... Cudem udało się sprawę zatuszować, choć i tak wszyscy gadają po cichu, że się żona otruła... Poniosłem miljonową stratę, ale gotów jestem na odzyskanie rzeczy i wykrycie przestępców dłużej zaczekać, byle nie narażać się na rozgłos i złośliwe posądzenia.... Czy nie mam racji? Błagam więc pana, panie Den, niechaj pan mnie nie opuszcza...

Den nie mógł nie przyznać w duchu wiele słuszności wywodom Welesza. Po raz pierwszy jednak, czuł coś w rodzaju zniechęcenia. Cała sprawa, a właściwie ten szereg spraw, w których wciąż przewijała się nieuchwytna czarna dama, mógł doprowadzić do szaleństwa!... Toć czarną damę śledził od kilku miesięcy... Przemknęła się ona, jak cień i w sprawie szweda, który znikł ze stolicy nagle w niewytłomaczony sposób, przesunęła się i w owym nierozumiałym wyjeździe Józki... Teraz znów... Nie odrzekł Weleszowi ani słówka, tylko nieokreślenie potrząsnąwszy głową, przyspieszył kroku... Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu wązkim chodnikiem, którego boki zdobiły mokre od jesiennej

185