Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

łaskawą przerwę, znów ze zdwojoną siłą uderzał o szyby, wyszedł do sionki i stanąwszy na progu, wyglądał, czy nie nadjedzie jaki wehikuł mogący zabrać go do miasta.
Niestety, wokół nie widać było żywego ducha. Spłoszeni przechodnie pochowali się przed słotą, a tylko mdły blask latarni rozjaśniał mroki podmiejskiej uliczki.
Den spojrzał na zegarek. Nie było tak późno! Dochodziła dopiero siódma wieczór. Rychło pojawi się pewno jaka dorożka lub taksówka — tylko spokojnie zaczekać należy.
Gdy tak przed siebie spozierał, różne mu do głowy przychodziły refleksje.
Tak, ta droga ciągnąca się przed nim, tam w dół, w stronę Wilanowa, a nie do miasta — dobrze mu jest pamiętna. I wtedy ta czarna dama! Czyż wiecznie na jego drodze stawać będzie owa tajemnicza kobieta, której nie może wyśledzić?
Parę miesięcy temu również pracował nad podobną sprawą. Zwróciła się wówczas do niego rodzina bardzo bogatego szweda. Szwed ten, bawiąc za interesami handlowemi w Warszawie, interesy zakończył, zabrał rzeczy z hotelu, jakoby miał wyjechać i od tej pory zniknął. Poszukiwano go, przypuszczając, iż wcale nie opuścił Warszawy, lecz w stolicy uległ nieszczęśliwemu wypadkowi, lub może zaciągnięty został do jakiejś spelunki, tam ograbiony ze znaczniejszej sumy pieniędzy, którą przy sobie posiadał — i w tej spelunce śmierć znalazł. Taki był i domysł Dena. Ale co, gdzie, jak, — szwed zginął, niczem kamień, rzucony w wodę.

Wtedy to właśnie po raz pierwszy natknął się Den na ową „czarną damę”. Bo badając starannie wszystkie okoliczności niezwykłego zaginięcia, zdołał jednak ustalić, że właśnie w owym dniu, w którym miał szwed

190